Piotruś
Piotr rzeczywiście był prawdziwym słońcem. Prawdziwym, bo niczego nie udawał, ani na scenie, ani w życiu. Był słońcem, bo kiedy tylko się pojawiał, rozświetlał przestrzeń lekko sceptycznym, lekko zawadiackim uśmiechem. Proszę spojrzeć na Jego zdjęcia, które nam zostawił na pamiątkę: prawie każda fotografia jaśnieje uśmiechem. To ciepło, dystans do świata w cudowny sposób potrafił przenosić na scenę, na ekran, utykał je w piosenkach. Nie był ironistą, choć miał raczej sceptyczny stosunek do świata. Lecz tym sceptycyzmem nie zarażał. Kwitował pesymizm żartem, anegdotą, wzruszeniem pochylonych wiecznie ramion. Pewnie nie chciał, żebyśmy się przez niego smucili. Postaci, którymi nas uraczył przez czterdzieści lat kariery, miały w sobie właśnie ten charakterystyczny rys szlachetnego oddalenia, dystansu. Jedną z Jego ostatnich ról, była postać Olgierda w „Czworo do poprawki”, grana w Teatrze Garnizon Sztuki. To zgorzkniała i przygasła gwiazda estrady, w wiecznym konflikcie z żoną, do której już dawno wywietrzały uczucia. Kreacja Piotra polegała na tym, iż pod powłoczką niechęci, ironii, czasami nawet jadowitej drwiny, skrywało się ciepło i – tak, trzeba użyć górnolotnego słowa – miłość. Ta historia skłóconego małżeństwa, które po latach już nie może na siebie patrzeć, musiała się szczęśliwie zakończyć. Bo nie mogło być inaczej: Piotr Machalica wymuszał szczęśliwe zakończenie. Dziś wszyscy myślimy, że pękną nam serca ze smutku, bo życie Piotrusia nie miało szczęśliwego zakończenia. Ale przecież zostawił nas z tym swoim ciepłym uśmiechem, jakby chciał powiedzieć: „Trudno. Nie martwcie się, kochani. Przecież dobrze nam było razem…”